Wpatrywałem
się w księżyc w pełni z obawą. Wszyscy krewni przestrzegali nas
przed tym, co reprezentował. Mianowicie wilkołaki,
zmiennokształtnych oraz niektóre demony, jednak to te pierwsze
wywoływały na moich plecach gęsią skórkę. Erin, moja młodsza
siostra, zawsze płakała, kiedy kuzyn Drake straszył ją wydając z
siebie nieosiągalne dla normalnych ludzi dźwięki, naśladując
wycie bestii. Zazwyczaj stawałem w jej obronie, co kończyło się
szarpaniną i wtrącaniem się rodziców, jednak Drake nie
poprzestawał, więc i ja nie mogłem.
Wiatr poruszał konarami drzew, które szeleściły na wznak, jakby snując swoją smutną opowieść. Tata opowiadał mi kiedyś, że w niezwykle starych drzewa ukrywały się zagubione dusze opiekujące się roślinami. Marzyłem, by kiedyś takową spotkać.
- Chodź,
Ryan. Musimy się pospieszyć – zawołał cicho tata, wskazując
strzelbą kierunek. W świetle księżyca wyglądał przeraźliwie
blado i mizernie, chociaż doskonale wiedziałem, że czarna
skórzana kurtka skrywa więcej mięśni, niż mogłem go o to
podejrzewać. W wygodnych, sportowych butach i dżinsach przypominał
mi mijanych na ulicach mężczyzn, co było o tyle dziwne, iż
znajdowaliśmy się w lesie, by zapolować na Stegadona, żywego
trupa. Drake sądził, że są podobne do zombie z horrorów
puszczanych w kinach, ale ja w to wątpiłem.
-
Nie możemy wrócić do domu? - jęknąłem, czując jak kolana drżą
ze strachu. Ledwo stałem na nogach.
-
Chcesz, żeby mama i Erin musiały zmierzyć się z tym monstrum
same? - zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.
-
Oczywiście, że nie!
-
No, właśnie.
Nie
pozostało mi nic innego jak podążyć za tatą. Poruszał się
bezszelestnie, czego nie można było powiedzieć o mnie. Miałem
wrażenie, że z każdym krokiem moja stopa łamała kilkaset gałązek
naraz, alarmując wszystkie wrogie stworzenia w okręgu dwóch
kilometrów.
Skradaliśmy
się między drzewami, kierując się na zachód, gdzie znajdował
się umówiony z mamą punkt. Po zwiadzie miała na nas czekać pod
wielkim dębem, gdzie ponoć stacjonował mój zmarły siedemdziesiąt
lat temu prapradziadek.
Dopiero
po godzinie marszu rozpoznałem pierwsze drzewo, na którym wciąż
widniała biała wstążka, którą przywiązała Erin podczas zabawy
w polowanie na yeti. Uśmiechnąłem się pod nosem, wspominając
jeden z najlepszych dni w moim życiu.
Przechodząc
tuż obok bagna, tata polecił mi, abym nie stąpał po grząskim
gruncie, gdyż nigdy nie można było być pewnym, co kryje się pod
osłoną błota. Ostrzeżenie jakoś mnie nie zaalarmowało; w końcu
znałem ten las jak i większość kryjówek, a coś mi mówiło, że
pod ohydnym błockiem nie przyjdzie się nikomu ukrywać.
Jakby
chcąc zaprzeczyć, z bagna wydobyło się mlaśnięcie. Natychmiast
stanąłem i wbiłem wzrok w niezmienną taflę. Nic nowego. Tata
również się zatrzymał, wycelowawszy uprzednio strzelbą w sam
środek jedną ręką, a drugą chwyciwszy za nóż przywiązany do
paska. Czułem, jak moje serce przyspiesza, a ręce drżą coraz
bardziej. Z trudem chwytałem oddech, a kiedy panika niemal odebrała
mi przytomność, usłyszałem głos Erin.
-
Cześć, Ryan!
Podskoczyłem,
przestraszony, a i tata wydał z siebie cichy jęk. Wnet roześmiałem
się na całe gardło. Już myślałem, że czeka nas walka z
potworem.
-
Erin, co ty tu...
Wówczas
usłyszałem ten głos. Odwróciłem się, całkowicie oniemiały.
To, co ujrzałem, wyglądało tak nierzeczywiście, że nie
uwierzyłem własnym oczom.
Pośrodku
bagna stało coś, co kształtem przypominało człowieka, jednak
składało się wyłącznie z błota. W miejscu ust ziała ogromna
dziura, a oczy zastępowały dwie, drobne szpary.
Krzyknąłem,
cofając się tyłem w głąb lasu. Robiłem to tak niezdarnie, że
po kilku krokach upadłem na plecy, co wydusiło z moich płuc całe
powietrze. Jak przez mgłę dostrzegłem pędzącą